czwartek , 28 marzec 2024

Meeting In Żory 2002

Niedawno wróciłem z mojej 10-dniowej podróży na Śląsk i jestem lekko zmęczony długą i żmudną podróżą. Jednak nie na tyle, by nie odpalić swojej ukochanej komody i popisać trochę textów. Tak więc znajdziecie tutaj krótką relację z mojego pobytu w Jastrzębiu Zdroju oraz drugim już meetingu z Mini Catem. Sorry za ewentualne błędy składniowe w texcie. Nie spałem prawie nic tej nocy, więc bądźcie wyrozumiali.

Swoją podróż rozpocząłem piątego lutego od dostania się autobusem miejskim a następnie tramwajem na dworzec PKP. Po zakupieniu biletów i odczekaniu na pociąg dostałem się wraz z mamą do pustego wagonu, co powinno na pierwszy rzut oka dziwić, albowiem pociąg przyjechał tradycyjnie ze Świnoujścia. Po usadowieniu się w jednym z przedziałów i wyruszeniu w drogę sprawa szybko się wyjaśniła. Cały wagon był nieogrzewany. Ponadto nie można było zgasić światła, ani przyciemnić, oraz drzwi się zacinały. Jeden konduktor poradził przejść do innego wagonu, gdzie są wolne miejsca. Oczywiście operacja ta zakończyła się fiaskiem i powrotem do tego samego zimnego przedziału. Tak więc podróż spędziłem w kurtce słuchając walkmana, od czasu do czasu na chwilę przysypiając. W pewnym momencie słuchając Vadera przysnąłem na chwilę i obudziłem się zdziwiony faktem, iż nie słyszę nic w walkmanie. Okazało się, iż wcięło taśmę…

Podróż przebiegała bez żadnych utrudnień. Jakaś babka latała i szukała własnej torby podróżnej, bo jej ktoś zakosił. Szkoda mi jej było. Jednocześnie zastanawiałem się, jak można być tak roztrzepanym, by nie pilnować własnego bagażu. Swoją podróż w zimnym wagonie uwieczniłem podpisem w ubikacji (notabene bez wody do umycia rąk). Rano po dotarciu na miejsce wsiedliśmy do PKS-u, po przeszło godzinie na Alei Bożka (główna pętla autobusowa w Jastrzębiu) wpakowaliśmy się w autobus i po chwili mogłem wreszcie przywitać swoją jedyną już Babcię, którą 1.5 roku nie widziałem…

Podpis Mini Cata w moim notesie, uwieczniający nasz meeting z 1 lutego 2002 r.Pierwsze dwa dni spędziłem na odpoczywaniu po ciężkiej podróży, próbie odespania tamtej nocy, słuchaniu muzyki (wziąłem ze sobą ok. 25 kaset), czytaniu książki i sporadycznemu oglądaniu telewizji. Na koniec drugiego dnia zadzwoniłem do Mini Cata z chęcią spotkania się. Umówiliśmy się na następny dzień i tak oto drugi nasz meeting stał się rzeczywistością. Krzysiek przywitał mnie na przystanku dyskietką od Komy, jednak ja bez problemu go rozpoznałem. Udaliśmy się do jego domu, gdzie spędziliśmy większość dnia. Wcześniej najpierw zahaczyliśmy o bar, gdzie Mini Cat kupił sobie pivo, a mnie ofkoz oranżadę. W domu odpalił komodę i pokazał najnowsze warezy, których nawet w momencie pisania tego arta jeszcze nie mam. Ja zaprezentowałem mu to, co ze sobą wziąłem, czyli poprawioną wersję kolii Jeroena Kimmela, oraz jakieś tam pojedyncze pliki. Potem zaprezentowałem Krzyśkowi swój arsenał kaset, jakie wziąłem ze sobą ze Szczecina. On uruchomił swojego kaseciaka (notabene składanego z dwóch) i poszły w ruch moje taśmy. Przedstawiłem mu niemalże nieznaną w Polsce kapelę z Niemiec o nazwie Welle: Erdball, która od 10. przeszło lat tworzy elektroniczną muzykę z wykorzystaniem komody. Puściłem kasetę, jaką dostałem od samego ThunderBlade’a i gdy Mini Cat usłyszał „Tanzpalast 2002”, to wzruszył się do łez. Niewiarygodne jak w komercyjnych czasach można tworzyć jeszcze prawdziwą muzykę, a co więcej wydawać własne zaki i śpiewając do nich! Bo właśnie ta piosenka została w całości skomponowana na C64 na jakimś klonie edytora Musicmaster’a Chrisa Huelsbecka. Krzysiek czuł znajome dreszcze na całym ciele, co powinno dziwić tylko ludzi nieobytych z muzą z komody. Następnie poszły w ruch inne kasety. Posłuchaliśmy i starego dobrego Heavy Metalu w wykonaniu Running Wild, ManowaruIron Maiden. Zahaczyliśmy też o Death Metal (Vader) oraz polski Punk (Rejestracja, Włochaty, Tzn Xenna, Sedes). Podarowałem 6 kaset Krzyśkowi, a ten w formie rewanżu podarował mi nieźle już zmasakrowaną taśmę Pink Floydów.

Po dużej dawce muzyki wybyliśmy na dwór. Skoczyliśmy do Arrowa, który bardzo się ucieszył na mój widok i powiedział, że za 40 minut przyjdzie do nas. My w tym czasie odwiedziliśmy po raz drugi znajomy bar i wypiliśmy znowu to samo, co za pierwszym razem. Po powrocie do domu czekaliśmy na Arrowa i jemu też zaprezentowaliśmy Welle: Erdball. Pokazaliśmy mu najnowsze demka, a Krzysiek cały czas żartował do Arrowa: „patrz, skoduj takie coś, na Amidze takiego czegoś nie ma… 🙂”. Było wesoło. Potem Arrow chciał zobaczyć coś mojego, to pokazałem mu moje skromne źródłówki, w tym np. źródłówkę do fontów 2×2 w multiku. Do tego celu musiałem wypruć fonty z intra do kolii Freda Graya :). Arrow się zmył potem, a my dalej z Minim coś tworzyliśmy. Tym razem nie było z jego strony wielkich chęci do robienia czegoś, dlatego jedynym śladem po naszym meetingu jest jedyna moja relokacja zaka ze starego dema. Mini Cat pokazał mi najnowsze wydanie Enhiridiona (nareszcie!), jednak wiadomość o tym, że Centrax zrywa ze mną kontakt nie była już tak optymistyczną, jak ta wcześniejsza o wyjściu maga. Krzysiek podpisał mi się na bilecie kolejowym, po raz drugi na moim pudełku od dyskietek a ja mu się zrewanżowałem na jakiejś kopercie i połamanej obudowie do komody. Jak zwykle hardware Krzyśka wołał o pomstę do nieba. Tradycyjnie sprzęt połączony jakimiś kabelkami. Stacja z ruchomą pokrywą przyłączona z komodą za pomocą taśmy ze starego telewizora, a sam telewizor ze względu na pękniętą płytę tracił co rusz obraz, co czasami irytowało. Mini Cat, mimo iż specjalista od elektroniki, to zawsze stawia na to, by działało a nie na to, by działało i wyglądało ładnie :).

Bilet podpisany przez Mini Cata na pamiątkęResztę dnia spędziliśmy przy słuchaniu moich kaset przeplatając PunkWelle: Erdballem, który wyraźnie przypadł do gustu Krzyśkowi (i słusznie!). Rodzice Mini’ego zgodzili się, bym przenocował u niego, jednak jego mama kazała się mu umyć :))) hehhe. Po zwyczajnej nocy, podczas której pozbawiłem kołdry Krzyśka, obudziliśmy się dość wcześnie i odpaliliśmy komodę. Ja jeszcze poprawiłem relokację z poprzedniego dnia (jeden bajt), zjadłem śniadanie i udaliśmy się do znajomego baru. Po raz trzeci piłem oranżadę, gdy w międzyczasie Krzysiek raczył się piwem (pierwszym tego dnia w porównaniu z sześcioma z zeszłego dnia :). Następnie odprowadził mnie na przystanek autobusowy i pożegnaliśmy się z założeniem, że spotkamy się jeszcze raz za kilka dni. Ja wsiadłem do autobusu 101, skasowałem zaczitowany bilet przez Krzyśka i z wcześniejszym zamierzeniem wysiadłem w Szerokiej, gdzie mieszkają moje kuzynki i kuzynowie, oraz wujek. Ostatni raz widziałem ich tak samo, jak Babcię 1.5 roku temu. Jednak wtedy widzieliśmy się w niezbyt optymistycznych okolicznościach. Tym razem po raz kolejny „narozrabiałem” jedną głupią decyzją. Los jest na prawdę przeciwko mnie. Najpierw 1.5 roku temu zmarła nieoczekiwanie moja Ciocia, teraz ja stałem się zmartwieniem całej mojej rodziny. Mama nie wiedziała, że jestem w Szerokiej i z niecierpliwości zadzwoniła do Mini Cata z zapytaniem gdzie ja jestem. Jego mama powiedziała, że mnie nie ma, a moja mama odparła, że do tej pory nie wróciłem i zaczęła się afera. Ja nieświadomy tego, co zrobiłem, wróciłem niedaleko po tym telefonie do Babci i mamy wraz z kuzynką i jej chłopakiem. Sytuacja nie byłaby aż tak tragiczna gdyby nie to, że sam Mini Cat dołożył ognia do pieca. Ofkoz nie winię go za to, ale na pewno jest tak, że nikt z tych trzech stron uczestniczących w tym incydencie nie jest niewinna. Krzysiek zadzwonił do mnie do domu w Szczecinie i od mojej siostry wziął numer telefonu do mojej Babci. Wcześniej, zanim zadzwonił do nas, na spotkaniu z Arrowem popłakał się z mojego powodu. Wieczorem zadzwonił do mnie pytając się, co ja zrobiłem. Powiedziałem mu, co i jak, no i powiedziałem również, że zadzwonię niedługo, ażeby umówić się na następny meeting. Po tym telefonie już byłem kompletnie dobity. Wcześniej lekko posprzeczałem się z mamą i zamknąłem się w pokoju. Po telefonie Miniego załapałem dołka. Pierwszego w tym roku. Moje postanowienie o nie dołowaniu się w tym roku zostało na pewien czas przerwane. Ogarnęła mnie fala niedowartościowania. Z początku chciałem nie pisać listu do Mini Cata po powrocie do domu, potem nie chciałem do niego dzwonić. Cały następny dzień przesiedziałem ponury w pokoju słuchając kaset, albo czytając, niewiele tego dnia oglądając w telewizji.

Następnego dnia, czyli w poniedziałek, trochę mi przeszło i pojechałem z mamą na cmentarz odwiedzić grób wujka (8 lat…), a potem do Szerokiej, najpierw na grób cioci (1.5 roku…), a potem do wujka i kuzynów, kuzynek. Tamten dzień niespodziankowy, w którym wynikła ta piekielna afera, spędziłem trochę rozmawiając z wujkiem, a potem z kuzynem, który w grudniu skończył 14 lat i na szczęście nie wyrósł jeszcze ze swojej dziecinności, dzięki czemu ja mogłem cofnąć się w młodzieńcze lata. Jednak tamten dzień nie był obfity w żadne znaczniejsze wydarzenia (nie licząc oczywiście wieczornej afery). W drugi dzień w Szerokiej wyszalałem się jak za dawnych lat. Dla was drogich czytelników może to być śmieszne (gdzie wasza tolerancja?), jednak zabawy z młodszymi od siebie 6 i więcej lat dziećmi są czymś fascynującym. Po zabawie w chowanego udaliśmy się na boisko i graliśmy w piłkę nożną. Moja grupa wygrała i nawet gola strzeliłem :). Drugi dzień w Szerokiej nie pozwolił mi zobaczyć osoby, na której mi zależy już 4 lata. Przeżywając w zeszłym roku tyle cierpienia z rąk trzech dziewczyn i marudząc swoim kontaktom jak ja kocham Agnieszkę, nie wspominałem o Kasi. O Kasi, w której jestem zakochany już równo 4 lata. Historia naszej znajomości jest dosyć interesująca i z pewnością ją kiedyś opiszę. A gra w nogę się toczyła, dopóki mnie jedna z kuzynek nie zawołała. Udaliśmy się (obie kuzynki-bliźniaczki oraz moja mama) do ostatniego kuzyna. Po tych odwiedzinach zostaliśmy odwiezieni samochodem do Babci i tak skończył się mój drugi pobyt w Szerokiej. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłem do Mini Cata z chęcią drugiego spotkania. Krzysiek był chyba nieco podchmielony, ale umówił się ze mną na jutro (wtorek) na 10:30 na Arki Bożka.

Następnego dnia udałem się na miejsce spotkania (czitowane bilety rulez 🙂, jednak Mini Cat się nie zjawił. Postanowiłem poczekać na kolejny autobus. 35 minut spędziłem siedząc na ławce a następnie w celu obserwacji uroczych śląskich dziewczyn wędrując po targowisku. Po powrocie na przystanek stanąłem tym razem obok niego i nagle przechodzący obok mnie dwaj osobnicy, bliżej nieokreślonego stylu, zatrzymało się nagle i podeszło do mnie. Akurat wyłączyłem walkmana, bo mi się kaseta skończyła. Pewnie zwabił ich mój wygląd, tzn. sposób ubrania. W jednej chwili z sielankowego oczekiwania na autobus znalazłem się w wielkim niebezpieczeństwie. Zaczęli się mnie wypytywać, czy jestem z Żor, z chęcią pobicia mnie. Nawet w pewnym momencie ten jeden rzucił hasło, by dać mi w mordę, jednak o dziwo ocalałem z tej konfrontacji bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Ponieważ powiedziałem im, że czekam na autobus 123 na osiedle Przyjaźń. Za chwilę wsiadłem do niego nie ryzykując kolejnego starcia z tamtymi osobnikami. Dlatego też nie wiem do tej pory, czy Krzysiek w ogóle się zjawił potem, czy też nie. Wystraszony z szybkim biciem serca wróciłem do Babci.

Następnego dnia, czyli w środę, wybrałem się na dwa dni do Szerokiej. Ten dzień był dosyć obfity w wydarzenia, znowu wyszalałem się goniąc kuzyna Pawła i kumpla Adasia. W chowanego również się bawiliśmy, tym razem chętniej wziąłem udział w tej grze, albowiem z wiekiem traci się chęć do uczestniczenia w takiego typu zabawach. Ja jednak bawiłem się świetnie, jednocześnie nie mając zbytnio szczęścia w tej grze, bo bardzo często musiałem szukać innych.

Czwartek, ostatni dzień pobytu w Szerokiej był dla mnie bardzo znaczącym dniem. Kolejna data warta odnotowania w mojej pamięci – 7. 02. 2002. Przy okazji był to tłusty czwartek. Rano z kuzynem i z Adasiem skoczyliśmy do pawilonów, gdzie w promocji oni kupili dużo puszek 0.33 napoju Lift po 50 gr za puszkę! Ja dostałem jedną obiecaną za pomoc przy robieniu łódki. Drugi kurs odbyłem z Mateuszem, od którego ja dostałem drugą puszkę, oraz pączka. Tak uzbrojeni wróciliśmy konsumując po drodze, co się dało :). Tamci w tym samym czasie składali swoje łódki. Pobawiliśmy się znowu w chowanego i o dziwo tym razem szczęście dopisało mi tak znacznie, że ani razu nie szukałem. Najwidoczniej lepiej mi się chowało w dzień, niż po ciemku :). Potem z Mateuszem poszliśmy grać w piłkę. Strzelaliśmy sobie gole. Konfrontacje między nami były wyrównane, moim podstawowym utrudnieniem w grze były oczywiście buty (glany), które bardzo utrudniały wykonanie celnego strzału. Zaraz potem przypałętał się Kuba, który nieopodal grał z moim kuzynem w siatkówkę przez płot domu Kasi (4 lata…). Ta również się tam przemykała, ale wyraźnie mnie unikała. Nam się znudziła gra w nogę, to poszliśmy grać w siatkę. Grałem dwie partie z Kubą, które obie wygrałem. Kasia w międzyczasie gdzieś tam się przemykała. Potem wreszcie odważyła się wyjść, ale zanim to nastąpiło ja, kuzyn Paweł, Kuba, Mateusz i Adaś, rozegraliśmy ciekawą partię gry w państwa. No oczywiście przegrywałem, bo nie oszukiwałem… Niestety kuzynka zawołała mnie na obiad. Po powrocie Kuba grał znowu w siatkę. Razem z Mateuszem próbowali złapać Kasię, jednak ta im się wyrwała i uciekła. Ja dołączyłem do gry. Wreszcie Kasia odważyła się wyjść i dołączyć do gry. Po 1.5 roku przerwy mogłem znowu podziwiać jej najwspanialszą urodę i nawet skrócenie włosów nie utrąciło nic z jej pięknoty. Zauroczony kompletnie spoglądałem od czasu do czasu na nią. Graliśmy przeciwko siebie w siatkę. Dołączyła jeszcze jej koleżanka Magda, którą o dziwo Kasia mnie jej przedstawiła, ale zrobiła to jakby od niechcenia. Po krótkim czasie postanowiliśmy zagrać mecz. Oczywiście w piłkę nożną. Podzieliliśmy się na grupy, ja byłem w grupie z Kubą (dobry piłkarz), oraz z jeszcze jednym kumplem, którego imienia nie pamiętam (Sorry!). Kasia była w przeciwnej drużynie. Grało mi się oczywiście niezbyt dobrze, bo w glanach niewygodnie się gra. Natomiast byłem bardzo aktywny, dopóki nie zmęczyłem się piekielnie. Efektem mojej aktywności była piękna bramka w moim wykonaniu strzelona Kasi, po czym na moich ustach pojawił się krzyk „VENGEANCE!!!”. Kiedy Kasia nie broniła, łatwo odbierałem jej piłkę, nie tylko jej zresztą. Gdyby nie buty, mógłbym strzelić więcej bramek. Dzieciaki nazywały mnie Chikorita, albo krócej Chikor ze względu na to, że oglądam Pokemony, a to mój ulubiony Pokemon :))). Nie przejmowałem się tym. Grało się fajnie. Raz piłka wyszła poza boisko, a ja będąc tam zamarkowałem silne uderzenie w stronę Kasi. Ta odparła „nie wysilaj się”. Potem przypałętał się mój kuzyn z Tazoo, które zapomniałem wziąć ze stołu z Chikoritą :/. Rozmawiał z Kasią. Nie słyszałem nic, jakiś motyw był, że Kasia krzyknęła „A kto Ci powiedział, że to mój kolega!”. Było już bardzo ciemno i wszyscy postanowili zakończyć grę. Kasia szła prawie na końcu wołając Magdę, by z pewnością uniknąć spotkania ze mną. Ja jednak zebrałem się w sobie i podbiegłem. Niestety na moje prośby odpowiedziała ignorancją i słowami „nie, daj spokój” etc. Zaraz znikła za bramką a ja stałem sfrustrowany. 4 lata temu dała mi swoje zdjęcie oraz wisiorek z napisem „Love”. Mój kuzyn, który zawsze pcha nos w nieswoje sprawy, dowiedział się od niej, że wtedy była młoda i głupia i teraz zmądrzała. Kiedy gadał z nią podczas meczu, ponoć powiedziała mu, że ja jestem głupi i że mnie nie lubi. Jej postawa zaprzecza temu, co było dawniej. A ja powłóczyłem się w stronę domu i przed jej domem krzyknąłem głośno „ZAKŁAMANIE!” zrezygnowany idąc później na plac przed domem. Kuzyn coś tam do mnie marudził, żebym szedł do domu, ale ja nie chciałem. Potem przyszedłem, ległem się na łóżku i puściłem głośno kasetę Rejestracji i oczywiście pierwszą piosenkę: „śmierć to wolność, śmierć to ucieczka, wtedy wreszcie odpoczniesz…”. Słuchanie muzyki spotkało się z podwójną interwencją kuzynki, która kazała przyciszyć.

Po kolacji odwieźli mnie do Babci. Mama poznała po mnie, że mam dołka. Kuzynka Kasia mówi „A nie mówiłam Ci!”, a potem chyba Babcia, albo ktoś inny dorzucił „Tego kwiata jest pół świata”… Piątek to dzień wyjazdu. Odjeżdżałem od Babci w strugach deszczu, Babcia na dodatek się wzruszyła przy pożegnaniu… I tak wróciłem do domu jadąc tym razem odwrotnie proporcjonalnym wagonem, niż podczas podróży na Śląsk. O dziwo w przedziale było tak gorąco, że siedziałem w samej koszulce, światło nie chciało się zapalić, a drzwi były luźne i same się otwierały. Ot taki zbieg okoliczności. Od początku towarzyszyły mnie i mojej mamie dwie młode nastolatki. Kiedy wyszły zapalić po papierosie, miałem je już za nikogo. Jeszcze jedna z nich paliła „Fajranty” :)), to już jest lekka przesada. A miały pewnie po 15 lat… Gówniarska szpanerskość. Wróciłem do domu, musiałem jeszcze przeżyć konfrontację z tatą, który był bardzo zmartwiony tym, co zrobiłem. Nawet odparł „Nie życzę Ci tego co ja przeżywałem”. Nie mogę się wytłumaczyć, że tak jestem zaprogramowany i tak jestem nauczony… Jestem bezsilny. No, ale mojemu tacie już przeszło, mam nadzieję…

Reasumując te 10 dni były ciekawymi dniami w moim szarym smutnym życiu. Nie były do końca szczęśliwe, bo i straciłem jak na razie bardzo ważną dla mnie znajomość z Kasią, oraz namieszałem jedną głupią decyzją. Wiem, że nie jestem odpowiedzialny jeszcze, ale dlaczego los musi mnie za to wciąż karać? Bardzo dziękuję Mini Catowi za to, że mnie przyjął i za to, że dla niego tyle znaczę. Dziękuję wszystkim, których spotkałem, bo bez was te ferie by były dla mnie kolejnymi nudnymi, straconymi dniami (poza wyjątkiem kilku osób). A do co Kasi… Przedstawiłem tylko zarys naszej znajomości, a raczej jej koniec. Wciąż mam nadzieję, że warto czekać. Czekałem już 4 lata i będę czekał. Może i nadaremnie… Tylko dlaczego WSZYSTKIE dziewczyny są takie same? Dlaczego reagują tak samo – I G N O R A N C J Ą???

Jeszcze żywy: H.M.Murdock/Tropyx/Draco/Tide/Nostalgia (Paweł R.) on 9.02.2002 r.

Reportaż z podróży na Śląsk w 2002 r. powstał z myślą o jego opublikowaniu na scenie Commodore 64 w magazynie dyskowym Hot Style/Draco. Jest to niezwykle osobista opowieść (pisana pod wpływem wielu emocji) i stanowi w dniu dzisiejszym przede wszystkim ciekawostkę o charakterze dokumentalnym, do której należy podejść z odpowiednim dystansem. Wspomniany przed chwilą magazyn ujrzał światło dzienne dopiero pod koniec 2014 roku, jednakże relacja z meetingu nie została w nim opublikowana.

Tekst napisałem 9 lutego 2002 r. przy użyciu Commodore 64 i edytora tekstowego do magazynu dyskowego Hot Style/Draco. Jest to jedna z najdłuższych publikacji w pierwszym okresie mojej działalności piśmienniczej na scenie komputerowej, która pozwoliła wyczerpać limit 33 stron w programie przeznaczonym do pisania artykułów. Oryginalną treść poddałem niezbędnej korekcie wizualnej i interpunkcyjnej. Premiera tekstu miała miejsce na River’s Edge.