piątek , 26 kwiecień 2024

Arcy Młyn – Transmisje kodowane poufnymi hasłami (2014) [recenzja]

Arcy Młyn - Transmisje Kodowane Poufnymi HasłamiMyli się ten co sądzi, że w muzyce rockowej wszystko zostało już wyśpiewanie i zagrane. Nowe spojrzenie na punkowo-hardcore’ową muzykę zaprezentowała dwa lata temu szczecińsko-gryfińska formacja Arcy Młyn ze swoim debiutanckim albumem o tytule „Transmisje kodowane poufnymi hasłami” (premiera: 15 marca 2014 r., wydawca: Jimmy Jazz Records). I chociaż materiał autorstwa Michała Zmaczyńskiego, Przemysława Thiele, Rafała Doszynia i Krzysztofa Bidzińskiego nie zatrząsł undergroundem, to jednak ich dzieło pretenduje do miana jednej z najlepszych płyt, jakie kiedykolwiek zostały zarejestrowane w tzw. „wolnej Polsce”.

Już sama okładka mówi nam, że będziemy mieć do czynienia z czymś niebanalnym. W dobie coraz to słabszych projektów graficznych rodem z „fotoszopa”, twórcza praca Jakuba Prądzyńskiego robi ogromne wrażenie. Stworzył on cover nawiązujący do propagandowych plakatów, czy tablic informacyjnych z czasów PRL-u. Widzimy mężczyznę w garniturze i krawacie, któremu głowę zastąpiono wiekową, jak na dzisiejsze realia, kamerą (kojarzącą się głównie z monitoringiem w obrębie banku). Większą część okładki zajmują napisy: nazwa zespołu i tytuł albumu. Ciekawym dodatkiem na dole jest logo z czymś, co przypomina albo ludzki mózg, albo wnętrze orzecha włoskiego. Całość potraktowano efektem postarzania, czyli dorysowano zagięcia i wytarcia. Ma to sprawiać wrażenie, jakbyśmy obcowali z wysłużonym albumem, który przez lata dzielnie służył nam np. podczas domowych imprez.

Arcy Młyn - Transmisje Kodowane Poufnymi Hasłami (cover)
Arcy Młyn – Transmisje Kodowane Poufnymi Hasłami (cover)

 

Po otwarciu okładki digipacka możemy zaznajomić się z informacjami na temat tego, kto, co i gdzie majstrował przy płycie Arcy Młyna. A nagrało ją trzech utalentowanych muzyków: Przemysław Thiele (znany głównie z Kolaborantów), Michał Zmaczyński (SILO, Kolaboranci) i Rafał Doszyń (SILO, Dead On Time, The Digitals/Mechaniczny Kot). Niespełna 40 minut prawdziwie mocnego grania pokazało, że można zadebiutować na scenie muzycznej wartościowym przekazem.

Muzycznie Arcy Młyn oscyluje między punk rockiem i hardcorem, tworząc coś, czego mi osobiście brakowało na polskiej scenie muzycznej. Podchodząc do „Transmisji kodowanych poufnymi hasłami” należy wyzbyć się skojarzeń z Kolaborantami. To całkowicie nowa ścieżka muzyczna, bez zbędnych ucieczek do „młodzieżowego” grania. Technicznie i brzmieniowo niemalże wszystko działa idealnie. Krzykliwy wokal niespełna pięćdziesięcioletniego Przemysława Thiele wzbudza ogromny szacunek. Niejeden śpiewak chciałby móc wykrzesać z siebie tyle energii i emocji, jak to czyni frontman Kolaborantów. Duże słowa uznania należą się Przemkowi również za warstwę liryczną poszczególnych kompozycji Arcy Młynu. Dojrzałe, życiowe teksty z ciekawymi metaforami to jeden z mocnych punktów całego przekazu zawartego na „Transmisjach”. A sam tytuł albumu jest w pewnym stopniu wycinkiem słów z utworu „Pin i zielony” i w mojej opinii kryją się za nim po prostu… przelewy bankowe, których nie jesteśmy w stanie dziś wykonać bez wpisania poufnego hasła.

Nie umniejszając wkładu wszystkich muzyków, najbardziej chciałbym wyróżnić Rafała Doszynia. Jeżeli przepadacie za oklepanym dudnieniem w bębny, to nie macie po co sięgać po debiutancki album Arcy Młynu. Rafał pałeczkami i stopami wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności i nigdy wcześniej jego wyczyny nie brzmiały tak, jak teraz (chociaż sygnalizował gotowość do przeskoczenia na wyższy poziom już za czasów SILO). Za każdym razem nie mogę wyjść z podziwu, jak można tak genialnie połamać rytm np. w „Pyskatej licealistce”, czy w „Nic się nie układa”. O sile Arcy Młynu nie stanowi zatem jedynie wokal Przemka, ale przede wszystkim perkusja Rafała. Niesamowite przejścia, zagęszczenia rytmu, przerwy, zrywy – jednym słowem ani przez chwilę nie mamy prawa się nudzić. Rafał zaskakuje nawet w spokojniejszych utworach, jak np. „To nie my” i niemalże na każdym kroku stara się „zamieszać” na perkusji w taki sposób, by jeszcze bardziej urozmaicić całościowe brzmienie danej kompozycji. I do tego w genialny sposób uderza w talerze pokazując, że bez tego elementu zestawu perkusyjnego nie ma sensu podchodzić do swojej pracy.

Arcy Młyn CDDla Michała Zmaczyńskiego Arcy Młyn może w pewnym stopniu stanowić muzyczne rozwinięcie wcześniejszego projektu o nazwie SILO. Progres jest tutaj bardzo wyraźny. Zresztą Michał dla „Transmisji kodowanych poufnymi hasłami” napracował się podwójnie, bo zagrał również na basie. Gitarowe brzmienie Arcy Młynu możemy zawdzięczać właśnie Michałowi. Do tematu podszedł bardzo profesjonalnie, wielokrotnie sięgając po nieprzesterowane, melodyjne wstawki (vide np. „Nic się nie układa”). Myślę, że w poczynaniach Michała Zmaczyńskiego odnaleźć można śladową inspirację zespołem Slayer, chociaż niektórzy mogą uznać to za absurd. Ja jednak widzę kilka podobieństw między „Transmisjami”, a „God Hates Us All”, gdzie jest krzyk, gitarowy bunt i sporo perkusyjnej awangardy.

Arcy Młyn chwilami gra jeszcze szybciej od wspomnianego przed chwilą Slayera. Ale album sam w sobie nie jest jednolity. Są na nim spokojniejsze kompozycje, spośród których jedna najbardziej zaskakuje formą przekazu i muzycznym rozwiązaniem. Mowa o „Buncie”, zamykającym płytę. To opowieść o ludziach wykluczonych, którzy mimo swojej niedoli nie są w stanie jawnie zaprotestować przeciwko okrutnej rzeczywistości. Takich opowieści na płycie zresztą jest więcej. Dojrzałe teksty Przemysława Thiele dają wiele do myślenia, o czym przekonamy się za chwilę.

Album otwiera „Łańcuszek nieszczęścia”. To dosyć spokojne wprowadzenie w klimat, jaki dzięki swojej twórczości stworzył Arcy Młyn. Ale z jakże aktualnym przekazem dotyczącym komputerowej rzeczywistości i podatności ludzi na utratę personalnych danych za pośrednictwem sprytnie podsuniętego trojana. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu wobec głupoty ludzkiej, kierującej miliony osób do bezmyślnego rozpowszechniania internetowych łańcuszków. Z kolei „Nic się nie układa” to jedna z najlepszych kompozycji, jaką do tej pory nagrał Arcy Młyn. Uderza w niej przede wszystkim zaskakująca zmienność rytmiczna i ciekawa gra słów w warstwie lirycznej (np. „wątły da wątek” i „narkomani w kanały”). Utwór ten swego czasu gościł na kilku radiowych listach przebojów i stał się (zasłużenie) wizytówką zespołu.

Nieco spokojniejszy i trzeci w kolejności na albumie kawałek „To nie my” również zawiera kilka ciekawych metafor, spośród których najmniej zrozumiałą dla mnie jest stwierdzenie o „kontrolowanym fastfoodzie buntu”. Zresztą utwór traktuje o kiczu, jaki jest sprzedawany młodym pokoleniom np. w telewizji (vide zespoły próbujące kopiować styl i wygląd z Zachodu). Tylko dlaczego autor warstwy lirycznej przyczepił się do socjologów? To nie oni są autorami tych wszystkich nierzetelnych sondaży społecznych, które manipulują ludzkimi opiniami. I wcale nie są twórcami „małpek na linkach”, ani nie odpowiadają za „potop kreacji”, w którym rzekomo toniemy.

Przy kolejnej kompozycji pt. „Personalnie” Arcy Młyn wysuwa ciężkie działo muzyczne i metaforyczne zarazem. Przemysław Thiele ponownie, jak w przypadku utworu „Nic się nie układa”, wręcz poetycko prezentuje kolejne, niewybredne przenośnie językowe, spośród których „Hitler nożnej piłki” i „Kubica łazienki” mogą brzmieć nieco kontrowersyjnie. „Personalnie” w ciągu dwóch minut sieje spustoszenie w umyśle słuchacza. Krzykliwy wokal z połamaną perkusją i ciężkimi riffami robią po prostu swoje. Czy liryka w piosenkach rzeczywiście może służyć do osobistych porachunków?

Pin i zielony” powinien być ogólnopolskim hitem w mediach wszelakiego rodzaju. Zresztą sam osobiście widziałbym teledysk wykonany w scenerii sklepowej. Utwór ma w sobie tak niesamowicie życiowe przesłanie, że ilekroć stoję przy kasie w hipermarkecie i słyszę od kasjerki „pin i zielony”, to w myślach automatycznie uruchamia mi się refren z piosenki Arcy Młynu o tym samym tytule. Niesamowity przekaz Przemysława Thiele uderza w ludzki pęd ku konsumpcjonizmowi. Być może dzięki kolejnym przemianom technologicznym niebawem tekst piosenki będzie musiał być zmieniony na: „Dawniej dolary, marki i bony. Dziś płacę zbliżeniowo, albo telefonem”. Dla mnie „Pin i zielony” to hit i obowiązkowa pozycja na playliście.

Numer szósty na płycie to „Pyskata licealistka”. Sądzę, że jest to najlepszy utwór Arcy Młynu, jaki kiedykolwiek został nagrany. Atomowy pocisk uderza w słuchacza z niszczącą siłą. Niesamowita zmienność i dynamiczna praca perkusji robią swoje. Klimatu dodają przeciągane wstawki wokalne „aaaaa”, a oliwy do ognia dolewa niesamowity bridge. Wyeksponowana w nim umiejętnie linia basowa wskazuje na wysokie przygotowanie techniczne Michała Zmaczyńskiego do gry na jakimkolwiek wiośle. A warstwa liryczna? Teoretycznie jest banalna, bo dotyka problemu współżycia seksualnego osoby dorosłej z nieletnią. Tyle, że w świetle polskiego prawa seks z licealistką nie jest zagrożony konsekwencjami prawnymi, niemniej treść przekazu bardzo mi się podoba.

Arcy Młyn nie zwalnia tempa i serwuje następny w kolejności na albumie utwór o tytule „Wczoraj i dziś”. Piekielna machina muzyczna rozkręciłaby niejedno senne pogo podczas koncertu. Nowoczesne granie eksponuje świetna praca stóp perkusisty. A piosenka sama w sobie opowiada o gorzkiej prawdzie związanej z życiem i obyczajami dawnych zbuntowanych punkowców, którzy porzucili tanie wina i teraz lansują się w drogich garniturach (być może to w nich celuje kamera widniejąca na okładce płyty?). Przemysław Thiele genialnie opisał przemiany, jakie nastąpiły w świadomości środowiska punkowego na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Być może pstryczek w nos otrzymał nawet sam Dezerter, który przed laty śpiewał o strachu przed wojną atomową, a teraz zajmuje się prawem do bycia idiotą. Zresztą jeżeli już jesteśmy przy tej tematyce, to Thiele nie jest nowatorski w swoim przesłaniu. Przypomina mi się wywiad, jaki kilka lat temu przeprowadziłem z Ziomusiem z Psar (Grill Attack). Padły z jego strony słowa mówiące, iż ci, co się buntują przeciwko czemuś, ostatecznie ubierają krawaty czy korporacyjne wdzianka, pozostawiając bunt kolejnym pokoleniom.

Połamane rytmicznie brzmienie ponownie dominuje w kompozycji o tytule „Redaktor”. Panowie z Arcy Młynu nie chcieli jednak kopiować samych siebie i dokonali czegoś, czego nikt po nich nie mógłby się spodziewać. Otóż dokładnie od drugiej minuty i piątej sekundy usłyszeć można niesamowity bridge, pachnący zimną falą. Oprócz tego transowe riffy przeplatają się z breakbeatową perkusją, a warstwa liryczna atakuje wszystkich pseudo redaktorów, którzy jak hieny czyhają na tanią sensację medialną.

Burak” był jedną z pierwszych kompozycji, jaka ukazała się na debiutanckiej EP-ce zespołu. Zbyt wiele nie jestem w stanie powiedzieć o tym kawałku, bo o ile muzycznie nie mam zbytnio nic do zarzucenia, o tyle w warstwie lirycznej nie do końca rozumiem przekazu. A że nie jest to czas i miejsce na tego rodzaju literackie interpretacje, to od razu przejdę do dziesiątego w kolejności numerycznej utworu pt. „Miasto”. Jednym słowem jest to świetny numer z żartobliwym przekazem, w którym niejeden zespół muzyczny odnajdzie nutkę prawdy. Któż bowiem nie zgodzi się ze stwierdzeniem, że najtrudniej jest występować przed własną publicznością? Druga część utworu zaskakuje delikatnością zarówno w sferze wokalnej, jak i muzycznej. Thiele nuci kolejne fragmenty tekstu, jakby nie był reprezentantem załogi Arcy Młynu. Ale wcale nie wychodzi mu to źle. Wręcz przeciwnie – taka wstawka potwierdza, iż zespół od początku celował w stworzenie różnorodnego brzmieniowo materiału, negującego podejście „na jedno kopyto”. Na dodatek mamy tutaj ciekawie rozwiązany motyw z połamanym i wyciszanym gwałtownie brzmieniem perkusji przy powtarzanym sloganie „miasto jest na dnie”. To jedyny na albumie utwór, w którym pojawia się wyraz uznawany powszechnie za wulgarny, ale jego użycie w kontekście wieloletnich doświadczeń na scenie wydaje się być uzasadniony. Przy okazji między wierszami oberwało się panu prezydentowi i ludziom, co wolą pójść na uliczny protest, zamiast zapełnić salę jakiegoś klubu muzycznego.

Swoistym przerywnikiem muzycznym jest krótka piosenka o rzeczywistości społecznej i politycznej. „Tu” opowiada o aferach, okradaniu i nawet o ściętej brzozie. To swoisty wyraz niechęci wobec tego, czym zajmują się na co dzień ludzie. Album zamyka „Bunt”, o którym już wcześniej wspomniałem kilka słów. Dodam jeszcze, że jest to najdłuższa kompozycja na „Transmisjach kodowanych poufnymi hasłami” i bez żadnych obiekcji mogłaby przewijać się na antenie niejednego radia (niekoniecznie mającego w swojej nazwie przedrostek „anty”). Jest unikalna, ponieważ odnaleźć w niej można ślady nowofalowego brzmienia.

Gdybym miał wystawić ocenę punktową za debiutancki album Arcy Młynu, to po prostu zabrakłoby mi skali. „Transmisje kodowane poufnymi hasłami” to genialny materiał z mocnym uderzeniem i życiowymi tekstami. To obowiązkowa pozycja dla wszystkich wielbicieli grania z energią. Brawo panowie, oby tak dalej!

Paweł Ruczko
Szczecin, 21.03.2016 r.